Iluzje, sztuczności i pozory
Po nudnym, aczkolwiek "gwiazdorskim" "Hamlecie" prezentowanym na początku sezonu 1979/1980 Teatr Dramatyczny zamyka rok również nie nazbyt udanym Szekspirem. Tym razem to komedia "Jak wam się podoba". Ogólne wrażenie chaosu i braku koncepcji wynikało przede wszystkim z faktu "reżyserii zbiorowej", gdyż o takiej mówi program. Pierwotnie sztukę miał reżyserować Jan Maciejowski, i nawet pozostali w programie wymienieni jego asystenci Włodzimierz Kaczkowski i Krzysztof Orzechowski, obaj z PWST, jednakże przy dalszym braku informacji należy sądzić, że albo koncepcja reżysera nie odpowiadała zespołowi, albo odwrotnie, zespół reżyserowi. W każdym razie rezultaty nie są najszczęśliwsze.
Brak jednolitej reżyserskiej ręki odbija się niestety nie tylko na braku myśli porządkującej przedstawienie. Także na grze aktorów, którzy grają każdy sobie i bez widocznego zapału. Bez drugiego aktu nie byłoby nawet Rozalindy, która jest osią całej nieskomplikowanej intrygi. Na szczęście utalentowana bohaterka przypomnianego niedawno w TV filmu "Trzeba zabić tę miłość" lepiej poczuła się w męskim przebraniu i raz jeszcze zaprezentowała świeżość, przekorę i chłopięcy wdzięk. Nie było tego za wiele i trudno się dziwić dzielnemu Orlandowi (Marek Kondrat), że swoje zaloty traktował bez przekonania. Z chłopięcą i nieco szorstką Rozalindą Jadwigi Jankowskiej-Cieślak skontrastowano wdzięczną Celię Joanny Pacuły, która do swej zewnętrznej słodyczy próbowała dodać szczyptę zawiści i zazdrości. Niemniej sugerowana miłosna przyjaźń między Rozalindą a Celią pozostała wyłącznie sprawą zewnętrznych gestów tak jak miłość między Rozalindą a Orlandem - kwestią pięknie brzmiących słów. Co chyba nie było zamysłem Szekspira. Erotyzm więc nie pojawił się na scenie w tym przedstawieniu, jakkolwiek widać było, że egzystował w zamyśle. Być może odrobinę erotyzmu, w wydaniu wiejskim, rubasznym i zabawowym zachowało się wyłącznie w duecie błazna (Janusz Gajos) i wiejskiej dziewczyny (Liliana Głąbczyńska). Co więc pozostało z "Jak wam się podoba"? Pozostał niewątpliwie Las Ardeński, owa Arkadia, do której uciekają wszyscy rozczarowani i prześladowani z księciem wygnanym przez własnego brata na czele. Scenograf Barbara Zawada stworzyła na scenie świat jak z kiczowatej makatki: lianowate gałęzie i krzewy w tonacji ostrej zieleni, wodospadzik z prawdziwej kapiącej wody, wypchane bażanty i łabędzie ukryte wśród listowia. Kiczowata uroda i sztuczność tego Lasu Ardeńskiego mogą sugerować, że ucieczka z rzeczywistości (z dworu, na którym panuje zły i okrutny książę) nie jest właściwie możliwa, jest iluzją, sztucznym życiem, chwilowym oddechem wśród zieloności i śmieszno-smutnych piosenek. Świat jest pełen pozorów, a życie zmierza ku śmierci - jak mówi Szekspir ustami melancholijnego Jakuba w wykonaniu Andrzeja Żarneckiego (gościnnie).
W przedstawieniu właściwie zachował się wyłącznie Las Ardeński, bo dwór został zatopiony jego natrętną wybujałością. W ten sposób zniknęła antynomia dwór (gdzie i panuje gwałt i przemoc) - baśniowy las (gdzie jest pięknie, dobrze i odrobinę melancholijnie). Pierwszy akt, dziejący się właśnie na dworze, przeszedł szybko i niezauważenie. Właściwa akcja, właściwe przedstawienie rozpoczyna się dopiero w Lesie Ardeńskim. A szkoda, gdyż dopiero zestawienie tych dwóch światów, może pozwolić zrozumieć tęsknotę odsuniętych władców i dworzan przebywających na wygnaniu w Lesie Ardeńskim za życiem "prawdziwym", życiem na dworze. Można tylko przypuszczać, że jest to tęsknota za "prawdą" drzemiącą w człowieku, (rozumianą nie w stylu ckliwych pasterskich sielanek) za zerwaniem z pozorami i udawaniem kogoś innego, bo przecież nawet główna bohaterka Rozalindą, przebywa w Lesie Ardeńskim w przebraniu. Za prawdą, nawet jeżeli jest ona okrutna i właściwie nie do zniesienia. Ale mamy wciąż w tym przedstawieniu do czynienia ze strzępkami myśli, kawałkami pomysłów (poza jednolitym zamysłem scenograficznym). Przejawiają się one nawet w ubraniach. Z jednej strony dwór z pewną konwencją w strojach, z drugiej Las Ardeński, gdzie panuje szaleńcza dowolność, każdy ubrany jest tak jak mu się podoba. Nie którzy aktorzy chodzą ubrani w zwykłe swetry lub stroje współczesne (np. Rozalindą w modnych zwężających się spodniach i damsko-męskiej marynarce). Szkoda, że zamysł scenograficzny i kostiumowy nie poszedł w parze z jednolitą koncepcją całego przedstawienia. W rozważaniach o ucieczkach od rzeczywistości, o tym, że człowiek pragnący zachować godność musi uciekać w fikcje i iluzje, przynajmniej na chwilę, nie można zapominać, że "Jak wam się podoba" to komedia. Choć - jak to u Szekspira - nieco gorzka. W Teatrze Dramatycznym pozostała komedią łagodną, miejscami nudnawą, miejscami pełną uroku. Komedią zresztą pozostając głównie dzięki niektórym partiom szekspirowskiego tekstu i Januszowi Gajosowi w roli błazna (tu trzeba zaznaczyć zgodnie z recenzenckim sumieniem, że jakkolwiek śmieszny Gajos z trudem mieścił się w konwencjonalnym pojmowaniu Szekspira, raczej pasował by do "Alicji w krainie czarów"). Cóż, można tylko powtórzyć - zabrakło reżysera.